Pewnie teraz przerabiacie swoje przepastne materie dołu spódnicy. Pewnie z lękiem patrzycie, czy wystarczy Wam włóczki. Pewnie w myślach przeklinacie moment, kiedy zdecydowaliście się na sięgnięcie po ten projekt. Dlatego… zmieniamy temat. Odpocznijcie trochę, dobrze Wam radzę. Ja tę część robiłam w wielkim pośpiechu w sumie dwa dni – z przerwami tylko na jedzenie i sen. I kiedy skończyłam, miałam tak dosyć, że kolejne dwa dni nie brałam szydełka do ręki. Uczciwie więc uprzedzam, że pośpiech w szydełkowaniu nie jest wskazany. Przynajmniej nie w tym projekcie. Aha, żeby nie było, że ja tak wolno szydełkuję. Przez te dwa dni, to ja nie tylko szydełkowałam, ale robiłam też zdjęcia z każdego etapu, rysowałam schemat i czasem nawet prułam, kiedy pierwsza wersja schematu źle się układała 😀 No to wspomniana zmiana tematu. Niektórzy z Was widzieli już zdjęcie ze sklepu z włóczkami w Landau in der Pfalz w Nadrenii-Palatynacie: Byłam tam w ostatni weekend. Sklep działa w ramach sieciówki Wolle Rödel, która ma swoje placówki chyba wszędzie i to w ciekawych lokalizacjach. Gdzie nie pojadę, tam zawsze ich znajdę. Ostatnio byłam w Landau, ale jakiś miesiąc temu w Saarbrücken i tam też są. Spotkałam ich również w kilku innych miastach w mojej okolicy, za każdym razem w samiuśkim centrum na deptaku. Niestety, jestem strasznym tchórzem i jak dotąd mam tylko jedno zdjęcie ze środka. Szkoda, bo ich sklepy są naprawdę dobrze zaopatrzone. Wchodzisz i nie wiesz, gdzie oczy podziać. Tyle kolorów, rodzajów i wszystko chce z Tobą wrócić do domu. Oprócz włóczek, mają też akcesoria (głównie Prym, KnitPro i Addi), a w niektórych sklepach też książki, gazetki i takie tam inne „przydasie”. Ceny – dla mnie niezbyt atrakcyjne. Dla Niemek pewnie przystępne. Za jeden 100-gramowy motek tego bambusa z poliamydem zapłaciłam 3,99 euro. Nie mogłam się oprzeć, był taki miękki i stał w koszu przy samych drzwiach, więc pierwszy krzyknął, że chce do mnie. Kiedy zwiedzałam Saarbrücken, do mojej torebki jakimś cudem wskoczyła bawełna za 2,99 euro za 50-gramowy motek. Ale torebkę miałam niewielką, więc tylko 5 motków się zmieściło. Trochę za mało na coś konkretnego, nie sądzicie? Dlatego trzeba będzie jej jeszcze trochę dokupić, nawet niekoniecznie w tym kolorze. I właśnie, dokupić. Pisałam już o tym na facebooku. Sklepy Wolle Rödel mają w ofercie wszędzie to samo. Niby fajnie, bo mogę sobie teraz pojechać do innego miasta, a i tak dokupię tę samą nitkę, w tej samej cenie (choć u mnie w mieście akurat są trochę droższe niż gdzie indziej, pewnie dlatego że miasto niewielkie i mało kto kupuje – ot, taka logika). Problem jednak w tym, że za każdym razem, kiedy wchodzę do ich sklepu, czuję się jakbym była w McDonaldzie – wszędzie to samo, na takich samych półkach, tak samo ułożone. Tylko panie obsługujące się zmieniają. Wiecie dobrze, że uwielbiam niespodzianki. Czasami wchodzę do pasmanterii zupełnie bez pomysłu. Nie wiem, co chciałabym kupić, żadnego projektu w głowie nie mam, ale wiadomo, że włóczki nigdy dosyć. Więc wchodzę do tej pasmanterii i chciałabym doznać olśnienia. Takiego wielkiego ŁAŁ! Że przede mną ukaże się przepiękna włóczka, w przepięknym kolorze, której jeszcze nigdy nie macałam. A w Wolle Rödel to niemożliwe. I mimo że w ofercie mają przecież włóczki, te włóczki, na widok których ślinka cieknie, ciśnienie krwie wzrasta, a portfel nagle robi się pusty, to ta ich przewidywalna oferta wcale nie sprawia, że wchodzę tam z wypiekami na twarzy. Wychodzi na to, że narzekam bez powodu, bo przecież w Polsce ze świecą szukać choć w połowie tak dobrze zaopatrzonych pasmanterii. Ale na korzyść Polski przemawiają ceny, które są duuuuużo bardziej atrakcyjne. PS W moim mieście są trzy pasmanterie, dwie działające pod swoim szyldem. I w obu zawsze znajdzie się coś, co sprawi, że się zachwycę. Opiszę je kiedyś, mam nadzieję, że pozwolą sobie zrobić też zdjęcie od środka.