W okolicach sylwestra pokazywałam go na Facebooku. Przepiękny szal z warkoczami dziergany na drutach zrobił wtedy spore wrażenie. Na mnie też robi wciąż i nieprzerwanie. Od momentu, kiedy jego projekt zobaczyłam w książce, poprzez dzierganie, a na zdjęciach z wczorajszej sesji kończąc. Dzięki niemu stworzyła się taka moja mała tradycja, że w okolicach świąt i sylwestra sięgam po druty. W tamtym roku tuż przed wyjazdem na święta do Polski oglądałam u Intensywnie Kreatywnej filmiki instruktażowe na temat chusty ananasowej. Była to moja pierwsza rzecz wydziergana na drutach do końca (do tej pory żyłam w przeświadczeniu, że muszę zrobić najpierw milion próbek, żeby nauczyć się trzymać druty w dłoni). Niestety, chusta nie za bardzo nadaje się na pokazywanie, bo zrobiłam jeden poważny błąd, który dość wyraźnie zaburza symetrię wzoru, a bardzo włochata włóczka uniemożliwia sprucie i jego naprawę. Zupełnie jednak nie wpływa to na komfort otulania się mięciutką i grzejącą alpaką. Tym razem sięgnęłam po tę samą włóczkę, z której robiłam mitenki. Żeby było do kompletu. Przypomnę, że włóczkę kupiłam w Lidlu; jest to 100% wełny merynosów, bardzo delikatnej, zupełnie niegryzącej. I co najważniejsze – grzejącej! („Meli”, 55 m/50 g). Zużyłam 10 motków, czyli 500 gramów. Szal ma ok. 2,5 metra. Jest więc go dużo i grzeje jak szalony. Noszalny jest zatem dopiero wtedy, gdy temperatura spadnie poniżej zera. I dlatego właśnie ten wpis pojawia się dopiero dzisiaj. Podczas gdy w Polsce mrozy były niemal arktyczne, u nas wciąż była jesień i od 2 do 5 stopni na plusie. Zima zawitała do nas dopiero w ostatni piątek. Wyciągnęłam więc męża do parku, dałam aparat do ręki. Rób! – mówię. A on grzecznie obfotografował, co kazałam. Spacer po parku i potem po mieście udał się wyśmienicie. Chłodu nie poczułam nawet przez chwilę. No dobrze, może mitenki na tę pogodę były niezbyt, ale cóż – do kompletu przecież musiało być. Za to szalik musiałam nawet nieco rozchylać, bo kiedy opatuliłam się, jak na bałwanka przystało, to zaparowały mi okulary, a wolałam jednak widzieć, dokąd zmierzam. 😀 Wzór pochodzi z książki, którą znalazłam w pobliskiej księgarni tuż przed świętami. Była przeceniona z 18 na 5 euro. „Schals von Welt” (Szale ze świata): W środku można znaleźć bardzo ciekawe projekty nawiązujące do tradycji dziewiarskich przeróżnych części świata. Sama mam ochotę na wypróbowanie przynajmniej połowy z zaproponowanych projektów. Książka tak mi się spodobała, że tuż po świętach pobiegłam do księgarni po drugą z tej serii. Też za 5 euro. „Socken von Welt” (Skarpetki ze świata): Wiem, że po przeliczeniu nie jest to bardzo atrakcyjna cena na polskie warunki, zwłaszcza po obecnym kursie. W Niemczech jednak, gdzie książeczki wielkości i grubości zeszytu 32-kartkowego kosztują 10 euro, jest to naprawdę świetna okazja.