Czas najwyższy na odkurzenie najmłodszej kategorii na blogu, bo dawno się tutaj nic nie działo. A będzie o książce i o pewnej lokalnej społeczności, bo pisaliście, że lubicie małe miejscowości ze względu na ich niepowtarzalny klimat. Zanim jednak przejdę do konkretów, napiszę krótką historię, skąd w ogóle wziął się ten wpis. Tuż przed wyjazdem do Niemiec, pracowałam w pewnej gazecie regionalnej. Gazeta o zasięgu wojewódzkim, ale miała kilka redakcji rozsianych w co większych miastach, żeby być bliżej czytelnika. I podczas tego mojego „dzennikarzenia” skupiałam się na tematach bardzo, bardzo lokalnych. Od ubytków w jezdni, zaniedbanych terenów bez właścicieli, po relacje z wydarzeń w mieście i przeróżnych konkursów. Tak jak napisałam, „dziennikarzyłam”, bo nie byłam dziennikarką. Raczej reporterką, bo i napisać musiałam, i sfotografować, i sfilmować. Pracowałam tylko za wierszówkę, ponieważ to było najtańsze rozwiązanie dla koncernu, który mnie zatrudniał. Któregoś razu (ok. trzy lata temu) z prośbą o pomoc w spełnieniu jego marzeń zgłosił się do mnie pewien młody chłopak. Pochodził z niewielkiej miejscowości i bardzo, bardzo chciał wydać swoją książkę na temat gminy, w której dorastał. Ale wiadomo, nie miał na to pieniędzy. Dlatego wystartował w konkursie, który polegał na przedstawieniu swojego projektu wydania książki i zbieraniu głosów SMS-owych. Kto zebrał najwięcej głosów, wygrywał i dostawał kasę na realizację swojego marzenia. Zasięg gazety regionalnej miał pomóc w dotarciu do osób, które byłyby zainteresowane wydaniem takiej książki. Niestety, zasięg ten okazał się niewystarczający, Paweł konkursu wtedy nie wygrał, ale marzeń nie porzucił. A ta historia ma swój happy end. Paweł wydał swoją książkę w tym roku dzięki dotacjom unijnym. Za jednym zamachem spełnił swoje marzenie oraz dał gminie Pszczew i okolicom świetnie opracowany przewodnik. No i ja dostałam również swój egzemplarz jako podziękowanie za wsparcie przed laty. Taki uroczy gest. Wstyd mi przy tym ogromnie. Bo książka dotarła do mnie jakiś miesiąc temu, a ja dopiero dzisiaj o niej piszę. Mam jednak nadzieję, że Paweł wybaczy mi to moje zabieganie w ostatnim czasie. Kilka słów technicznych o książce. Autorem jej jest Paweł J. Sochacki, człowiek zakręcony na punkcie słowa pisanego, felietonista, który publikuje na łamach lokalnej i wojewódzkiej prasy, a którego nie mogę przekonać do założenia bloga (myślę, że doskonale by się odnalazł w tej formie, ale nie chce mnie słuchać). „Pszczewskie abecadło, czyli Pszczew i jego możliwości” jest debiutem książkowym Pawła. Publikacja została wydana na solidnym, grubym i przepięknym papierze. Ubolewam jednak nad tym, że tylko w wersji czarno-białej. Doskonały kredowy papier cudownie pokazałby kolorowe zdjęcia. Zdjęć jest dużo i są byłyby piękne. Tymczasem na niektórych widać tylko szarą plamę (wina przygotowania zdjęć do druku). Rozumiem oczywiście, że jest to kwestia ograniczenia kosztów, które mogłyby solidnie wzrosnąć przy druku kolorowym. Oczywiście nie jest to najważniejsza kwestia, bo tu treść się przecież liczy, nie obrazki. A treść ta jest naprawdę świetna. Autor nie ogranicza się tylko do suchych faktów. Podaje co prawda liczbę mieszkańców gminy Pszczew w poszczególnych latach, powierzchnię jezior czy obszarów chronionych. Ale nie ogranicza się tylko do tego typu informacji, które, przyznajmy, są obowiązkowe, jeśli mowa o publikacji dokumentującej rozwój danej miejscowości. Obok tych suchych faktów, w książce znajdą też coś dla siebie miłośnicy podań i legend, mówiących o wykluwaniu się społeczności na tych terenach. Jest też sporo o przyrodzie, historii, najważniejszych zabytkach. Dzięki temu udało się stworzyć przewodnik kompletny, który pewnie za kilkadziesiąt lat będzie podstawowym źródłem wiedzy dla osób interesujących się historią tych terenów. Nie piszę tego wszystkiego oczywiście po to, żebyście rzucili się do księgarń. Bo książka nie trafiła do tak szerokiej dystrybucji. Pierwszy nakład był zresztą dość niewielki, ale z rozmów z autorem wiem, że przygotowywany jest dodruk. Swój egzemplarz można zdobyć, kontaktując się z Pawłem, który na Facebooku prowadzi fanpage: Pod moim biurkiem /Paweł J. Sochacki/ Jeśli ktoś nie ma konta na Facebooku, a bardzo chciałby skontaktować się z autorem, dajcie znać, pomogę. Zatem skoro nie do kupna książki Was tym wpisem namawiam, to do czego? Do odwiedzin Pszczewa i okolicy. Bo te tereny to idealne miejsce na odpoczynek. Sprzyja temu środowisko naturalne: lasy, rzeki, jeziora. Ta wyliczanka, to tylko trzy krótkie słowa, ale pomyślcie, ile w nich kryje się możliwości. Lasy – długie spacery, oddychanie świeżym powietrzem, bliskość natury; rzeki – spływy kajakowe; jeziora – wypoczynek nad wodą, nurkowanie i wiele, wiele więcej. W książce zostały umieszczone dokładne szlaki (pieszy, rowerowy i kajakowy) z wyszczególnionymi miejscowościami, przez które przebiegają, oraz atrakcjami, które można tam napotkać. Co jeszcze jest warte obejrzenia? Zabytki! Półwysep Katarzyna, który przez źródła historyczne oraz miejscowe legendy wskazywany jest na kolebkę miejscowości (badanie archeologiczne to potwierdziły). Kościół parafialny, w którym znajdują się też przedmioty godne obejrzenia. Muzeum Dom Szewca, którego budynek jest sam w sobie bardzo interesującym obiektem, a mieści się w nim także informacja turystyczna oraz muzeum m.in. z warsztatem szewskim. Jest też skansen pszczelarski, który jest jedną z atrakcji Lubuskiego Szlaku Wina i Miodu (broszura w formacie .pdf o tym szlaku). Do Pszczewa możecie też zawitać, jeśli lubicie biegać. Co roku, w pierwszą niedzielę po 3 maja, organizowany jest półmaraton o nazwie Pszczewska Dwudziestka. Latem przyciągnie Was zaś Jarmark Magdaleński z koncertami i najważniejszym dla nas, miłośników szydełkowania, targiem rękodzieła. Pod koniec wakacji plener dużej rzeźby przyciąga natomiast tych, co lubią sobie coś tam podłubać w drewnie. I w tym roku dochodzi jeszcze winobranie, które organizowane jest pierwszy raz w folwarku Pszczew (ul. Batorego 11). Pewnie nie będzie to tak duża impreza, która co roku na początku września przyciąga tłumy do Zielonej Góry, ale może to również być ciekawa propozycja dla miłośników wina. Link do wydarzenia na Facebooku, gdzie znajdziecie też więcej informacji: https://www.facebook.com/events/187094931626596/ Więcej informacji na temat samej historii gminy znajdziecie na stronie: www.pszczew.pl. Zachęcam szczególnie do zajrzenia do działu turystyka, w którym znajdziecie przede wszystkim adresy punktów noclegowych oraz informator turystyczny w formacie .pdf. Mam nadzieję, że zachęciłam Was choć troszeczkę do odwiedzenia tej części Pojezierza Lubuskiego. Myślę, że może być to ciekawa alternatywa dla przepełnionych plaż i najbardziej obleganych szlaków górskich w szczycie sezonu wypoczynkowego. Co prawda, sezon za nami, ale ci, którzy chcieliby zwiedzać Polskę, mają do rozważenia kolejny punkt. Może na następny urlop będzie to idealne rozwiązanie. Ja sama po przeczytaniu „Pszczewskiego abecadła…” zastanawiam się, czy nie wyciągnąć w te rejony męża na urlop w przyszłym roku. Będzie to nie lada wyzwaniem, bo na takim prawdziwym urlopie nie byliśmy… o ho ho, jeśli w ogóle. Ostatnio jest z tym jeszcze trudniej, bo urlop wykorzystujemy na podróż do Polski i odwiedziny rodziny. Po takim wyjeździe jesteśmy jeszcze bardziej zmęczeni, niż gdyby urlopu w ogóle nie było. Zatem odpoczynek gdzieś nad jeziorkiem były idealny. Ech, rozmarzyłam się. 😀 I jeszcze jedna kwestia na koniec. „Pszczewskie abecadło…” jest dla nas wszystkich dowodem, że marzenia nie są po to, żeby się spełniały, tylko żeby je spełniać. Żeby dążyć do ich spełnienia, nie zważając na przeszkody, które mogą się pojawić. Paweł był uparty i mu się udało. To znak, że warto! W przygotowaniu ma już kolejne książki: „Stołuńska opowieść” (o jego rodzinnej wiosce) oraz opowiadania dla dzieci inspirowane lokalnymi legendami. Chylę czoła i wyczekuję ich niecierpliwie. I sama zaczynam układać plan, dzięki któremu spełnię swoje marzenia. Polecam to i Wam!