Bo to było tak. Dawno, dawno temu nawet coś tam robiłam na drutach, ale szalik, który z nich schodził, kształtem przypominał raczej krawat, a fakturą szwajcarski ser, tyle było w nim zgubionych oczek. Mimo że to było naprawdę dawno temu, w głowie wciąż miałam przeświadczenie, że druty to czarna magia, że to trudne, ja nie umiem i w ogóle do twarzy lepiej mi z szydełkiem. Sytuacji nie poprawiał fakt, że moja mama była leworęczna, więc nauka „na żywo” z rodzicielką nie należała do najłatwiejszych. A potem jakiś dziwny traf skierował mnie na strony z knookingiem. Nareszcie!!!! – pomyślałam. W dłoni mogę mieć szydełko, ale to, co powstaje, może być piękną dzianiną jak-z-drutów. W tym samym mniej więcej czasie rzucili na stoisko prasowe gazetkę z załączonym szydełkiem do knookingu. Było ogromne, choć do teraz nie wiem, jakiego jest rozmiaru. Zaczęłam szukać instrukcji w internecie. I tu zonk! Nie ma. Po polsku było wtedy kilka filmików, które jakością zupełnie nie grzeszyły. Trochę lepiej było po niemiecku, po angielsku było oczywiście wszystko. Obecnie sytuacja nieco się poprawiła. Przede wszystkim dzięki Ani z bloga Wyszydełkowana, która pokazuje nie tylko podstawy, ale też już całkiem ciekawe i bardziej zaawansowane wzory knookingowe. Niestety, już przy przerabianiu pierwszej próbki, okazało się, że to szydełko z gazety nie nadaje się do niczego. Co prawda, jest metalowe i solidne, ale końcówka z oczkiem jest grubsza od reszty szydełka. Baaaaardzo utrudnia to przeciąganie go przez dopiero co przerobione oczka. Zaczęłam szukać w sieci czegoś innego. I najczęściej znajdowałam narzędzia tego samego typu. Pojedyncze lub w komplecie po dwie sztuki, ale zawsze z rozszerzającą się końcówką. Wyruszyłam nawet na poszukiwania do pobliskich pasmanterii, ale nie wiem, czy mój niemiecki był jeszcze na tak niskim poziomie, czy może mój problem zupełnie od czapy – miałam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie, kiedy tłumaczę, że chcę zwykłe, proste szydełko. Proste! Zwykłe! Bez udziwnień! W internecie widziałam, że Amerykanki mają takie piękne, grubaśne, bambusowe. I bez zgrubienia. A u nas tylko jeden typ. Dopiero po dłuższych poszukiwaniach znalazłam to: Zestaw Addi Click, ok. 28 euro. A w nim – 8 szt. szydełek (dwa największe plastikowe, mniejsze metalowe) i do tego żyłka. Wszystko mocowane ze sobą dzięki wymyślonemu przez Addi systemowi Click. Na początku system sprawiał mi trochę problemów, bo szydełko trzeba przycisnąć i dopiero potem przekręcić. Po kilku użyciach było już wszystko ok. Żyłka jest dwustronna, na obu końcach ma też otwory, w których można przeciągnąć dodatkową nitkę, by w ten sposób uzyskać żyłkę jeszcze dłuższą. Do zestawu można dokupić też dodatkowe żyłki i blokadę w formie serduszka, która zestaw do knookingu zamieni nam w zestaw tunezyjski. Wszystko to jest do obejrzenia w tym pdfie (str. 36 i 37): http://www.addi.de/wp-content/uploads/2015/04/addi-Katalog2015_ru_pl.pdf A tu jeszcze porównanie całego zestawu z pierwszym szydełkiem, które bardzo mnie rozczarowało. Na zestawie tym powstały dwie pary skarpetek, z których jedną pokazywałam już jakiś czas temu na facebooku. Uwaga – skarpetki celowo były nie do pary 🙂 Testowałam wtedy różne wzory. To moja pierwsza praca knookingowa 🙂 Oraz czapka dla męża mego. Tu w świetle dziennym: W tu w błysku fleszy po zmroku: Mój mąż ma bzika na punkcie odblasków i bezpieczeństwa pieszych po zmroku. Dlatego zażyczył sobie czapkę z włóczki odblaskowej (Rico Design Creative Glühwürmchen, 110 m w 100 g, 54% akryl, 30% wełna, 16% nitka odblaskowa). Trochę ta włóczka słabo nadaje się na szydełko, bo nie jest prawie w ogóle skręcona, a i nitka odblaskowa lubi żyć własnym życiem. Ale czego kochająca żona nie zrobi dla najwspanialszego męża na świecie (spokojnie, on i tak tego nie przeczyta :D). Plusy: – Szydełka są naprawdę solidne (zarówno metalowe, jak i plastikowe). Wykorzystuję je w tej chwili nie tylko do knookingu, ale również do zwykłego szydełkowania. Robiłam nimi amigurumi ze spaghetti, w których musiałam użyć sporo siły podczas przerabiania oczek. Nie zawiodły mnie. To najlepsze szydełka, jakie w tej chwili mam. Mała uwaga – nie mają rączki, więc nie każdemu mogą leżeć dobrze w dłoni. Ja za rączkami nie przepadam, wolę takie proste lub ewentualnie ze spłaszczeniem. 🙂 – Łączenie szydełek z żyłką jest „bezkolizyjne”, tzn. podczas przerabiania oczek i przeciągania przez nie szydełka nic się nie zahacza, nie blokuje się. – Giętkość i grubość żyłki są przyzwoite, tzn. robótka na żyłce się nie skręca, a sama żyłka pomaga przy wbijaniu szydełka w poszczególne oczka. – Brawo za dziurkę w żyłce, która umożliwia jej przedłużenie. Dzięki temu zabiegowi można już całkiem poważnie myśleć nawet o chuście knookingowej. – Piękne, wygodne, skóropodobne etui. Minusy: – Każdy kij ma dwa końce i żyłka również. System mocowania na drugim końcu żyłki po prostu przeszkadza. Podczas przeciągania jej przez oczka mam wrażenie, że rozerwę włóczkę. Zwłaszcza, kiedy nitka jest cienka i z włoskami. Rozwiązaniem byłoby obcięcie drugiego końca, ale trochę mi go szkoda, bo nie wiadomo, czy kiedyś tej żyłki nie będę używała np. do drutowania. Ktoś mi też podpowiedział, że można by do tej drugiej końcówki dołączyć zwykły drut od Addi. Racja, można, ale tylko podczas przerabiania większych rzeczy. Przy skarpetkach i innych drobnych rzeczach przerabianych na okrągło raczej to nie przejdzie. – Nadruki rozmiarów na szydełkach są kiepskie. Ale nie na wszystkich. Tzn. z niektórych zeszły całkiem, z innych do połowy, a na jeszcze innych nawet nie zostały naruszone. Jak widzicie, minusów wcale nie jest tak dużo. Ale zahaczanie włóczki przyprawiało mnie o zimne poty i takie zgrzytanie zębów (dźwięk zaciąganej włóczki jest dla mnie tym, czym dla niektórych pisk paznokci po tablicy szkolnej albo po styropianie), że postanowiłam odłożyć na chwilę tę „wersję demo” drutów i sięgnąć po wersję pełną. Stało się to tuż przed ostatnimi świętami Bożego Narodzenia. Od tamtego czasu mam już na swoim koncie dwie chusty, poduszkę i kamizelkę z kapturem. Ale to już temat na kolejny wpis.