Na fali posta o koronce irlandzkiej, zaczęłam szukać nieco więcej informacji na ten temat. Tym razem postanowiłam jednak najpierw zacząć od teorii, żeby potem w czasie dziergania znowu nie myśleć, co z czym i dlaczego.
No i kiedy tak szukałam tej teorii, trafiłam gdzieś (czyt. nie wiem gdzie, nie mogę znaleźć tej strony znowu) na historię powstania Irish Crochet. Dzisiaj na hasło: „Irish Crochet history” trafiłam na stronę wikipedii. Okazuje się, że koronka irlandzka wzięła swą nazwę od biednych irlandzkich rodzin, które szydełkując, zarabiały na życie w najtrudniejszych czasach XIX w.

Wiele z Was pisze na blogach, że gdyby nie youtube, to do dzisiaj nie wiedziałoby, jak chociażby trzymać szydełko w dłoni. Ja to bogactwo odkryłam nieco później. Szydełkować się nauczyłam sama, a filmiki zaczęłam oglądać, jak już szukałam czegoś konkretnego.

Dlatego i przy szukaniu teorii o koronce irlandzkiej tam zajrzałam. Pół dnia spędziłam na obejrzeniu wszystkich filmików przedstawiających tworzenie tego kwiatka:

Obejrzałam je od pierwszego do ostatniego. I mogę powiedzieć, że to mi było potrzebne.

Teraz już wiem, że wcale nie muszę robić całego elementu z jednej nitki, mogę ją uciąć i zacząć dzierganie w innym miejscu. Dowiedziałam się też, jak zastępować oczka łańcuszka zwykłymi nitkami.

I, niestety, dowiedziałam się też, że cała ta koronka jest bardzo skomplikowana. Bo nie zawsze wiadomo, gdzie należy zacząć i co po kolei robić, nie zawsze jest to na schemacie wyraźnie pokazane. A jeszcze łączenie elementów za pomocą siatki. To już w ogóle wyższa szkoła jazdy. Sami zobaczcie:

Na pintereście zaczęłam zbierać schematy do Irish Crochet. Jest ich w sieci naprawdę sporo. Jedne mniej skomplikowane, inne nieco bardziej. A jak uda mi się znaleźć taki dobrej jakości i z zaznaczonymi strzałkami i kierunkiem dziergania, to już w ogóle jestem przeszczęśliwa.

Tak rozrysowane strzałki naprawdę bardzo pomagają. Bo gdybym miała robić ten listek, tylko z prawego schematu, to hmmm… pewnie za pierwszym razem by się to nie udało.

I musicie zdawać sobie sprawę, że to powyżej, to był naprawdę prosty schemat. Sprawdźcie to:

Jeszcze trochę wody w Nilu upłynie, zanim bez wahania usiądę do tak skomplikowanych motywów. Ale gotowe, zrobione z nich rzeczy są tak piękne, że będę się starała nadgonić braki jak najszybciej.

Wpadłam po uszy w irlandzką gorączkę, wzięło mnie i odpuścić nie chce.

***
A teraz chwila refleksji nad mym marnym losem. No bo tak.
W tej chwili robię dwie rzeczy na raz. Firankę i tunikę. Obie weszły już w fazy finalne. Tzn. jeszcze tylko kilka machnięć szydełkiem i koniec. Ale zauważyłam, że im bliżej końca, tym coraz mniej chętnie do nich siadam.

Najpierw pomyślałam, że tak mi się je dobrze robi, że chcę trwać w tym stanie jak najdłużej, dlatego odsuwam moment zakończenia. Ale wczoraj dotarło do mnie coś jeszcze.

Ja po prostu boję się, jaki będzie rezultat tej mojej dłubaniny. Czy efekt będzie taki, jaki zakładałam na początku. Czy tunika będzie na mnie dobrze leżała, czy firanka będzie się do tej sypialni w ogóle nadawała? A co jeśli się okaże, że to co właśnie skończyłam, nad czym tyle czasu przesiedziałam, nadaje się tylko do sprucia? (a prucia przecież nie lubimy, oj nie lubimy).

I piętrzą się już kolejne włóczki na kolejne projekty. W głowie pomysłów tysiąc albo i milion na to, co następne będzie dziergane. Ale przecież jak nie skończę jednego, to za następne nie mam się co brać.

I w taki to sposób w głowie milion pomysłów, a nic niezrealizowane… Eh, trudne jest życie.