W tym domu, nawet kot wziąłby się za hand made, gdyby tylko miał taką możliwość.

Jestem w moim domu rodzinnym. I z różnych przyczyn zostanę tu dłużej niż planowałam. Do tego stopnia dłużej niż planowałam, że nawet muszę pomyśleć o kupnie ubrań, bo mam przy sobie tylko jedną bluzkę na długi rękaw, przydałaby się choćby jeszcze jedna na zmianę, żeby tę pierwszą uprać…

Są jednak malutkie plusy pozostania tutaj – obiecane włóczki, druty, kordonki, obejrzenie starego Łucznika pod kątem przydatności do szycia (nigdy jeszcze tak na niego nie patrzyłam 🙂 ), no i przypomnienie sobie, od czego moje robótkowanie się zaczęło.

A zaczęło się od krzyżyków. Dłubałam w kanwie już w szkole podstawowej. Na zmianę z bratem uzupełnialiśmy tło obrazu, który wyszyła nasza ciocia. Potem sięgnęłam po mniejsze obrazki, ale wyszywane od początku do końca samodzielnie. A potem zaraziłam tym dłubaniem moją Rodzicielkę. Nie mogliśmy wyszywać jednocześnie jednego obrazu na zmianę, bo moja Mama jest leworęczna, inaczej stawia krzyżyki. Dlatego musiała swoje obrazy wyszywać sama. No i wciągnęła się.

Ja swoją przygodę z krzyżykami zakończyłam (ja na razie) na mniejszych formach. Mama zaś poszła na całość. Jej obrazy są ogromne. Miała nawet kiedyś wystawę swoich dzieł w tutejszym centrum kultury.

Teraz jej obrazy zdobią całą ścianę „mojego” pokoju. I nikt nie jest w stanie powiedzieć, ile obrazów rozdała w prezencie. Nawet ona sama. Sprzedała może dwie sztuki.

Poniżej galeria tego, co udało mi się obfotografować telefonem. Największe jej dzieło jest właśnie u szklarza i czeka na godną siebie oprawę.

A to jedno z moich ostatnich „dzieł”. Piekielnie trudne czółko kotka sprawiło, że jeszcze teraz (po kilku latach) nie mam ochoty ponownie sięgnąć po ten wzór. Choć efekt końcowy jest przepiękny.

To zaledwie połowa ściany, drugie tyle obrazów wisi po drugiej jej stronie. Ojciec Pio mój, reszta wyszyta przez Mamę.

A niedźwiadki powstały na mój posag. Wiszą jeszcze w domu rodzinnym, bo stwierdziłam, że wezmę je dopiero, jak będę pewna, że znalazłam swoje miejsce na ziemi i swój kąt. Szkoda mi ich na tę naszą tułaczkę po świecie. Tu są bezpieczne. (Rozmiar 70 cm x 45 cm).

„Ostatnia wieczerza” wisi na honorowym miejscu w pokoju stołowym  🙂 (Rozmiar 85 cm x 51 cm).

Do większych form Mama zamawia ramki i szkło matowe u szklarza. Do mniejszych zaś ramki robi mój Tata.

Tata z drewna robi także budki lęgowe dla małych ptaków i karmniki na zimę.

W następnym wpisie zobaczycie, że to nie jedyne rękodzieło, którym oboje się zajmują. A ile włóczek tu jest!!! A ile drutów!!! A ile bibuły i krepy!!!